20 lipca 2022

Paryż w pigułce

Wstałem rano z piętrowej pryczy w wieloosobowym koedukacyjnym pokoju hostelu. Początkowo wydało mi się dziwne, że nadal jest ciemno. Pokój został jednak tak zorganizowany, by można było spać w nim nawet w środku dnia: szczelne rolety, ściany pomalowane na czarno… choć pewnie ja się tu produkuję, a stali bywalcy hosteli będą mieli ze mnie niezłą polewkę… nie wiem, dajcie znać w komentarzach.

Wczoraj, jeszcze będąc w pociągu do Paryża, napisałem do kilku znajomych, którzy kojarzą mnie z PHPConu albo phpCE. Udało mi się skontaktować z Damienem. Co prawda pochodzi on z Francji, ale od szeregu lat, ze względu na pracę, mieszka w Hadze. Nie przeszkodziło mu to jednak, by mi pomóc. Nie śmiałem prosić go o nocleg, bo wiem, że to kłopotliwa sprawa, ale mogłem i poprosiłem o przechowanie roweru na czas wyjazdu na Wieżę Eiffla. Swoją drogą, w geście wdzięczności chciałem mu wręczyć słoniki z PHPConu 2019, „Janusze”, które wiozłem jeszcze z Rybnika i których on, jako wieloletni kolekcjoner, mógł być najlepszym adresatem.
Okazało się, że całkiem blisko Wieży, bo w okazałej kamienicy w centrum Trocadéro, mieszkają jego teście. Super!
Rano szczególnie mi się nie spieszyło, bo za oknem pogoda zmieniła się w szklaną. Raz lało, raz przestawało, raz znowu kropiło. Trudno było nawet wydostać z hostelu. W końcu lekko się przejaśniło i wówczas podjąłem decyzję, że pojadę najpierw pod Wieżę (dla rozpoznania terenu), potem do teściów Damiena, by wyczaić, jak to dokładnie wygląda na miejscu, a jako że umówiłem się u nich dopiero na 12:30, to zawinąłem jeszcze pod Łuk Triumfalny, bo te trzy obiekty dosyć ładnie komponują się w trójkąt.
Czas już gonił, więc zawitałem do teściów Damiena.
Przekazałem słoniki, zostawiłem rower i na piechotę dymałem do wieży. Nie daleko, raptem jakiś kilometr. W międzyczasie przyszedł jeszcze SMS, że mój wyjazd na szczyt Wieży jest odwołany i że zwrócą mi pieniądze. Woot? Dlaczego – tego nie wiem do dziś. Tak po prostu. W treści tylko lakoniczne: jeśli chcesz wiedzieć więcej, kliknij w link. Który nie działa. Tak mniej więcej wyglądał ten e-mail.
Dodałem nawet komentarz do miejsca na Googlu, absolutnie nie złośliwy, tylko opisujący sytuację – tak samo jak wam to tutaj przytoczyłem. Google stwierdził, że mój wpis pozostanie zablokowany, bo narusza standardy społeczności. No cóż, tego by sam Lenin nie wymyślił! Pewnie mi zaraz bloga usuną 😉
Ale, jak mówią, kto nie ryzykuje, ten nie jedzie. Poszedłem na bezczela i udawałem, jakbym nigdy nic nie dostał. I wiecie, że to zadziałało?!
Wszyscy ciecie po kolei oglądali oczami mój kod QR (stary numer ze skanerem w oczach), a nikt nie zadał sobie grama trudu, żeby go odczytać skanerem. Tym sposobem dostałem się na drugie piętro…
…a potem windą na samą górę. Doprawdy nie wiem, po kiego to wysyłali. For fun and for stress. Taa, stres musi być!
Kiedy już nacieszyłem oczęta tymi widokami z prawie 350 metrów, z tym moim lękiem wysokości, stwierdziłem, że nie taki diabeł straszny, bo konstrukcja wieży skutecznie zapobiega powstawaniu efektu lęku. Doprawdy nie wiem jak Eiffel to wykombinował, ale mu wyszło! Zatem warto, jeśli tylko będziecie w Paryżu, nie omijać tej atrakcji, nawet jeśli macie wspomnianą wyżej przypadłość.
Nie wszedłem natomiast na szczyt Łuku Triumfalnego, choć stamtąd widok na Pola Elizejskie jest zapewne niepowtarzalny. Powód prozaiczny: nie byłoby gdzie zostawić roweru, a i plan dnia nie pozostawiał mi wielkiego wyboru. Dlatego też w dalszej kolejności przemieściłem się do centrum pod odbudowywaną katedrę Notre-Dame. Tutaj oczywiście prace idą pełną parą, dutków nie brakuje, wejścia nie ma, ale – trzeba przyznać – Paryżanie starają się oddać obiekt w stanie takim, jak przed katastrofą.
Wczoraj doszedłem do wniosku, że Paryż to najlepsze miejsce na zakupy do domu. Ale co by tu kupić, żeby była fajna pamiątka z Francji? Jak to co, szampana! Tylko jakiego i gdzie? Na szczęście, poruszyłem ten temat już wcześniej, podczas dyskusji z Damienem. Polecił mi sieć sklepów winiarskich Nicolas. I wyobraźcie sobie, że teraz, jadąc od Notre-Dame w kierunku Luwru, zupełnym przypadkiem minąłem witrynę z napisem Nicolas. Tak po prostu, bez szukania! Ostre hamowanie, w tył zwrot i już jestem w sklepie. Zacząłem wybierać i marudzić, będąc oczywiście cały czas w kasku, koszulce rowerowej i w ogóle wyglądając jak typowy rowerzysta. Wyglądało to na pewno osobliwie: obcokrajowiec na rowerze wybierający sześć butelek szampana. Sprzedawca nie mógł się nadziwić, jak ja to wszystko teraz zapakuję. Udało mi się, choć trochę to trwało, zanim rozłożyłem ładunek w czterech z pięciu sakw. Oczywiście miałem świeżo w pamięci casus puszki z piwem i to działało zdecydowanie studząco, ba, mrożąco 🥶
Koniec końców od tej pory każda dziura, każdy zjazd z krawężnika, czy nawet kratka ściekowa, to było hamowanie i przejazd wolniej niż pieszy, aby tylko nie spowodować nadmiernego trzepania sakwami. Od tej pory miałem wracać delikatnie, nie jak z jajkami, tylko wręcz jak z odbezpieczonym granatem! I to przez pół Europy, choć na szczęście koleją.

Tak sobie gadam do komórki, notując ten odcinek, a zupełnie nie zauważyłem, że w międzyczasie nasuwa się ciężka ołowiana chmura, że ledwo udało mi się dotrzeć do Luwru.
I to tyle, bo zawczasu zdążyłem schronić się pod łukiem triumfalnym na Placu Karuzeli.
Kiedy zaczęło padać było jeszcze pusto, ale możecie sobie wyobrazić, co się stało, kiedy tylko zaczęło się oberwanie chmury! Tym razem to ja byłem gość, bo kiedy było jeszcze pusto, zdążyłem sobie wybrać dogodne miejsce, żeby nie zmoknąć. Wokół nagromadzonego tłumu biegali oczywiście w pełnym deszczu naganiacze sprzedający parasolki (choć chwilę wcześniej ci sami sprzedawali zegarki). To się nazywa dopasowanie do potrzeb rynku!
Przestało padać, a ja odkryłem zupełnie niespodziewanie, gdzie leży plac Concorde.
Potem, mając jeszcze trochę czasu, pokulałem się Polami Elizejskimi nieco w górę, a potem w prawo, mając nadzieję na namierzenie Pałacu Elizejskiego.
Można zapomnieć! Smutni panowie z bronią długą tylko czekają, aż się zatrzymasz i zrobisz zdjęcie. Zamiast buspasa mają tam, co ciekawe, police-pas.
Zawinąłem zatem do północnych dzielnic, między innymi IX, w której znajduje się Moulin Rouge oraz Plac Pigalle. Też z zewnątrz, bo nie było co począć z rowerem, a z drugiej strony nie było czasu na sexcesy w Czerwonym Młynie 👄
Zrobiło się późno, ale na szczęście z Pigalle czy spod Montmartre na Dworzec Wschodni jest rzut beretem, a stamtąd właśnie rozpoczynałem swoją podróż w kierunku domu.

1 komentarz:

  1. Rewelacyjny blog. Czyta się z prawdziwą przyjemnością. Tak trzymaj Darku

    OdpowiedzUsuń