13 lipca 2022

tak powinna wyglądać każda agroturystyka!

Tak mi dobrze było na tym kempingu, że poranne zwijanie szło co najmniej ślamazarnie. Trasę zacząłem dopiero przed jedenastą. W efekcie zrobienie setki tego dnia to był szczyt marzeń. Ale do rzeczy.

Pierwszy dwudziestokilometrowy odcinek okazał się jakąś kompletną rzeźnią. Zaczęło się, jak to we Francji, od pola słoneczników, ale marne to pocieszenie, kiedy droga tylko pnie się wyżej i wyżej.
Podjazd ze startowych 200 na prawie 400 kończę gdzieś o trzynastej z minutami. Wokół totalna cisza, tylko lekki zefirek, a przestrzenie między wioskami rozciągają się na jakieś ogromne odległości. Cudowna pogoda, upał, z pól dolatują czasami swojskie zapaszki, wesoło tną bąki. Przezornie naniosłem dziś rano na siebie repelent, więc niech tam sobie tną, nie mnie.
Po osiągnięciu kulminacji mam teraz długi i spokojny zjazd do Bar-le-Duc, gdzie ku mojemu zdziwieniu szlak wraca na stare tory. Kurcze, ja już prawie o nim zapomniałem, a tu nagle znów kanał Marna-Ren.
A jaki zaniedbany…! Nawet nie od razu kapnąłem się, że to on, tak bardzo się różni. Woda co prawda czysta, ale wybitnie zarośnięta glonami. Ruch statków zerowy, chociaż wszystkie śluzy po drodze pozostają w stanie gotowości.
A, no i tak samo ruch rowerowy – też zerowy, ale zupełnie z innego powodu: każdy odcinek zablokowany był zakazem ruchu za wyjątkiem służb utrzymania kanału. Cyklista Grzesista oczywiście nic sobie z tego nie robi: znów gna ile fabryka dała szlakiem wzdłuż kanału, chociaż to już nie to samo, co wczoraj – dużo dziur, szutrów, trawy i innych przeszkadzaczy.
Z kanałem rozstaję się dopiero w Sermaize-les-Bains. Tu kończy się Kraj Mozy i zaczyna region Szampania-Ardeny. Gnam drogą regionalną, bo tak prościej i szybciej.
Czego nie przewidziałem: droga okazuje się tak prosta i nudna, że można podczas jazdy usnąć za kierownicą roweru. Wyobrażacie sobie? Usunąć-za-kierownicą-roweru?! A jednak. Zatrzymuję się w końcu przy najbliższej okazji i ucinam komara na kwadrans, żeby nie złapać niekontrolowanej drzemki podczas jazdy. Ciekawostkę na trasie wprowadza dopiero miasteczko Vitry-le-François, z jego katedrą Notre-Dame oraz murami obronnymi.
Jest ono stosunkowo młode, bo zostało utworzone w 1545 z woli Franciszka I, jako odpowiedź na zniszczenie sąsiedniej wsi. Znajduje się na prawym brzegu Marny i dziś stanowi zwieńczenie 313-kilometrowego szlaku wodnego, jakim jest kanał Marna-Ren.

Zmęczony jak rzadko stwierdzam, że to by było na tyle i zaczynam się kierować w stronę kempingu zaznaczonego na mapie. Jakież jest moje zdziwienie, gdy okazuje się, że jest to duch, to znaczy kemping municypalny od dawna opuszczony, zarośnięty trawą i wyschniętym i tujami. Początkowo nie dowierzam, że jestem we właściwym miejscu. Przekonuję się dopiero z tabliczek i punktach zasilania pozostawionych w różnych miejscach. To naprawdę ponury widok.
Na szczęście w najbliższej okolicy mapa wskazuje mi jeszcze inne kempingi, więc nie czekając jadę dalej. Tuż za miastem przekraczam Marnę.
Wybieram najbliższy z nich i po jakichś 7 kilometrach osiągam naprawdę cudowne miejsce, które przypomina trochę farmę przygodową Uferloos w Kienitz, z której gościny korzystałem dwa lata temu. To Ferme du Mont-Morêt. Ostatni kilometr pokonuję szutrem wzdłuż torowiska. Strasznie się kurzy podczas jazdy, ale na szczęście nie jest to jakiś długi odcinek.
Okazuje się, że na farmie jest sporo miejsca na namioty, a przy okazji to jakiś rodzaj zagrody rolnej, taka agroturystyka w bardzo głębokim znaczeniu tego słowa. Obiekt prowadzi przemiła rodzina z Holandii. Rozstawiam szybko namiot, pakuję rzeczy do środka.
Roweru nie zapinam, bo to kompletnie nie ma sensu – zwyczajnie nie miałby go kto ukraść.
Jest 21:30. Wokół pusto, ale nadal jasno, w końcu to nadal czas środkowoeuropejski, a zaledwie czwarty południk szerokości wschodniej, na wysokości Brukseli czy Marsylii.

Gdy piszę te słowa, wokół mnie króliki i kury poszły już spać. Pozwólcie, że tym razem pójdę z nimi i ja 🥱💤


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz