03 lipca 2022

z Moraw do Czech, na końcu Stworzydła

To uczucie, kiedy budzisz się rano, wokół grają już świerszcze, jest piękne słońce, lekki zefirek, nikogo wokół… tak właśnie zaczęła mi się pierwsza niedziela wyjazdu. Bajka, no nie? Wczoraj po ciemku nie dostrzegłem stawu, nad którym nocowałem. Okazało się, że Górny Staw Borszowski wziął sobie i bezczelnie wysechł. A ja, co ciekawe, spałem na terenie prywatnym, o czym dziś jasno mówiła tabliczka obok, a której w ciemnościach nie miałem prawa zauważyć. Pech!

Pozbierałem się sprawnie i krótko po ósmej rozpocząłem trasę. Od czego, jak myślicie? Oczywiście od podjazdu! Tak, to już stało się niemal tradycją tej wyprawy. Dzień bez podjazdu z rańca – dniem straconym.
Mimo sąsiedztwa dużej krajówki nr 35, niedzieli rana i dosyć stromej, wijącej się serpentynami drogi (chyba) gminnej, ta ostatnia wydawała się zatłoczona jak rzadko. W lesie trzeba było uważać na ciężarówki i kozackich kierowców osobówek, no i oczywiście włączyć światło przód/tył, żeby być lepiej widocznym. Na przełęczy w Hrzebeczu zatrzymałem się na śniadanko, bo nieopodal restauracji U Tety znalazłem taką zacną potrójną wiatę (Vyhlidka U Tety) ze wspaniałym widokiem na wzgórza na południowym wschodzie.
Te tereny są znane ze ścieżek turystycznych górnictwa węglowego. Ścieżki otwarto w 2010 roku i liczą w sumie aż 70 kilometrów. Trasa z 22 przystankami edukacyjnymi, czterdziestoma drogowskazami, ośmioma punktami startowymi i sześcioma przystankami postojowymi zabierze zwiedzających do kilku punktów widokowych, altan turystycznych, a także do kilku zabytkowych kopalń znajdujących się na tym obszarze.
Po śniadaniu, długim dziesięciokilometrowym zjazdem szybko przemieszczam się do Switaw. Śliczne renesansowe centrum, o tej porze jeszcze całkiem senne, bo to przecież niedziela.
Przejeżdżam sprawnie i już jestem na prostym jak z bicza, ale długim sześciokilometrowym podjeździe, zwieńczonym przyjemnym widokiem na Switawy za moimi plecami.
Niedaleko stąd do historycznej granicy Czech i Moraw. Muszę przyznać, że zaskoczyło mnie kompletnie to, że będąc już w Kraju Pardubickim (który zawsze traktowałem jako całkowicie czeski), jego część jednak znajduje się na Morawach. Dotąd myślałem, że granice krajów związkowych pokrywają się mniej więcej z krainami geograficznymi w Republice. Myliłem się. Cóż, człowiek całe życie się uczy.
A tak wygląda słupek graniczny.
Jadę dalej. Za miasteczkiem Policzka droga znów zaczyna się trochę wznosić i tak się delikatnie wznosi przez jakieś dwanaście kolejnych kilometrów. Na mapie w najwyższym punkcie mam aż 718 metrów npm i jakąś wieżę widokową. Okazuje się ona niewarta uwagi, więc jadę dalej, zachęcony dosyć konkretnym zjazdem w dół na 550, na pięciokilometrowym odcinku.
Teraz jeszcze jeden podjazd i jeszcze jeden zjazd. Jest wpół do piątej po południu, a ja z ponad sześćdziesięciokilometrowym przebiegiem tego dnia na spokojnie objeżdżam sobie skansen Betlem w centrum miasta Hlinsko.
Na wyjeździe z miasteczka znajduje się stromy podjazd, a za nim okazały ośrodek narciarski. Główna droga wyjazdowa chwilowo prowadzi tunelem pod trasą i wyciągiem. Następnie, za wsią Chlum wjeżdżam do Kraju Wysoczyna (dawniej: Jihlavsky Kraj). Jest w miarę płasko a nawet lekko „z kopca”, dlatego sprawnie mijam Żdirec nad Dobrawą i Chociebuż. Tak jak w innych miejscach Republiki, tak i tu pełno jest pól makowych: raz krwistoczerwonych, racz prawie białych, które, kwitnąc, nadają bardzo nietypowy, białoróżowy odcień polom uprawnym. Jakoś nikt tu nie walczy z uprawami tych roślin, a wręcz przeciwnie: są one najwyraźniej pożądane i chętnie uprawiane przez rolników.
Przed wieczorem docieram do Sazawy – jednej z większych rzek Czech, prawego dopływu Wełtawy. Tworzy ona w północnej części Wysoczyny widowiskowy kanion, przełom przez okoliczne góry, nazwany, jak dla Polaka, cokolwiek groteskowo: Stworzydła.
Aby dostać się do kempingu o tej samej nazwie, muszę najpierw pokonać wiszący most pieszy nad Sazawą w miejscowości Mrzkowice, a potem (niestety) wspiąć się, dosłownie wypychając rower pieszo przez kilometr, na górę kanionu do Tripszowic, by w Dobrowitowej Ligocie znów zjechać w dół, do rzeki, bo tam położony jest kemping. Że też zachciało mi się asfaltu! Pomyśleć, że gdybym pojechał dalej prosto szutrem nad rzeką, prawdopodobnie dotarłbym do kempingu bez żadnych podjazdów…
Ale kemping Stworzydła (choć lepszą nazwą byłby biwak, po czesku tábořiště) jest zacny. Naprawdę warto odwiedzić to miejsce i zbadać wszystkie zakamarki przełomu Sadzawy. Tu jest naprawdę super!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz