Ostatnim wieczornym pociągiem docieram do Lublany. Nie jest do długi odcinek, raptem może jakieś 130 kilometrów. Na granicy zapada zmrok, dzięki czemu widać, jak pięknie pakuję się w samo centrum burzy. Mniej więcej na wysokości Postojny leje na całego, jakby cała woda świata wylewała się z wiader na pociąg, którym właśnie jadę.
Jedyny plus tego pociągu jest taki, że jedzie prawie pusty. Nie dziwota, kto by wybierał się w podróż z tak odizolowanego komunikacyjnie miasta, jak Rijeka?
Do Lublany docieram koło północy. Jadąc, udaje mi się znaleźć jakieś spanie za pomocą Bookingu. Wytyczam sobie od razu trasę z dworca do lokum, to raptem jakieś trzy kilometry. Powinno być okej, bo na szczęście przestało padać. Ale cóż, kiedy nawigacji akurat zachciało się przeprowadzać mnie dookoła przez stare miasto, a ja jak ten cep pojęcia nie mam gdzie jestem i daję się wozić – po raz pierwszy w obcym mieście i to o północy. W efekcie dopada mnie kolejna ulewa, raptem jakiś kilometr od celu. Spinam poślady ale i tak dojeżdżam do celu kompletnie mokry.
Jak na złość, już w korytarzu, podczas rozładunku, Gertruda przewraca się ze zmęczenia i muszę jeszcze regulować jej przedni błotnik, który trze o oponę. Wiadomo, pół godziny z głowy. Jeszcze kąpiel i tak robi się 01:30, kiedy padam do wyra.
Kolejny dzień zaczynam od wycieczki na dworzec po bilet w dalszą drogę. Tu w kasie pełna profeska, choć i tak pani ma zagwozdkę, gdzie ten Rybnik, dlaczego to nie ten w Czechach i jeszcze na dodatek mam ten cholerny rower…
Wracam z powrotem do pokoju, pakuję się i na spokojnie, ale już z kompletnym ładunkiem robię sobie małe zwiedzanie miasta. Jest słuchajcie bardzo ładne. Gdzieniegdzie widać jeszcze budynki pamiętające Tito, ale tych czystych i odrestaurowanych jest tu znacznie więcej, dlatego Lublana to nie brzydki moloch, jak Rijeka, tylko raczej pomost między Bałkanami a Zachodem. To miasto ma swój klimat i w pełni zasługuje na miano stolicy europejskiego państwa.
Kolejny pociąg mam stąd do Wiednia, bezpośredni. Startuje w Trieście a Lublana jest tylko jednym z przystanków. Gdybym to ja wcześniej wiedział… no właśnie. Co by było? Ano nic by nie było. I tak bym objeżdżał Istrię, bo ten pomysł kiełkował mi w głowie dużo wcześniej, jeszcze w domu, przy biurku.
Wiedeń to takie fajne miejsce przesiadkowe z całej południowej Europy, a na pewno z Bałkanów, bo mogę się dostać bezpośrednio do Rybnika: odjeżdżają stąd pociągi relacji Gdynia Główna, Warszawa Wschodnia, Brześć nad Bugiem i na pewno Przemyśl. Jakie jeszcze, tego niestety nie wiem, ale to mi wystarczy. Wszystkie prują równo odnowionym torem z Bohumina przez Chałupki, Wodzisław do Rybnika i dalej. A z Budapesztu jakoś ostatnio pociągów nie widać, chyba trzeba się przesiadać w okolicach Brna, więc nie bardzo mnie to urządza.
Gdybyście chcieli się zahaczyć na spanie w Wiedniu, jest taki niedrogi hotel dosłownie naprzeciw dworca, Novum Hotel Congress. Za jedynkę ze śniadaniem chcieli ode mnie jakieś 70 euro, jest też gdzie schować rower, bo mają taki fajny bezpieczny dziedziniec wewnątrz obiektu.
* * * * *
A tak, podsumowując, wygląda cała przebyta przeze mnie trasa, z podziałem na dni:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz