15 sierpnia 2021

wschodnia Istria to nie taka bułka z masłem

Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Leżenie plackiem na plaży kończy się czasem jeszcze szybciej. Początkowo planowałem zostać w kompleksie Štoja cały weekend, jednak ostatecznie ograniczyłem się do soboty, bo słońce spiekło mnie jak bekon do jajecznicy i nie wyobrażałem sobie co by było po drugim takim dniu. Wystawianie się na jego promienie w kolejnym dniu może być co najwyżej proszeniem się o kłopoty. Pozostaje tylko spakować się i ruszyć w dalszą podróż.

Tak też uczyniłem. Bez pośpiechu, bo w stosunku do planu miałem przecież jeden dzień zysku. O jedenastej przed południem byłem już gotów do drogi. Zaplanowałem sobie bardzo spokojne 50 kilometrów, a wyszło nawet 47. Może mało, ale zawczasu obejrzałem profil drogi i na tym krótkim odcinku pojawiło się aż 670 metrów przewyższeń. Dużo. Nakładając na to istryjski upał i to, że pierwsze trzydzieści kilometrów będzie praktycznie cały czas pod górę, to nawet ta krótka trasa mogła okazać się całkiem wymagająca kondycyjnie.
Wróciłem do centrum Puli, by rzucić jeszcze okiem na stare miasto i Łuk Sergiusza – Porta Aurea.
Olałem dziś zbyt pozawijaną jak dla mnie EV-8 i wybrałem zwykłą krajówkę nr 66 (miejscową Route-66) w kierunku Rijeki. Była niedziela a wraz z nią nadzieja na mniejszy ruch niż zwykle. Nie pomyliłem się.
Jak już pisałem, pierwsza trzydziestka to mozolny, ale jednak w miarę spokojny podjazd na jakieś 270 metrów nad poziom morza. Kiepska średnia, poniżej 12 na godzinę jest tego najlepszym przykładem, zwłaszcza, gdy żar leje się z nieba a cień to prawdziwy rarytas, w którym można zaznać trochę odpoczynku.
Po drodze trafia mi się za to ciekawostka: tablica informująca, że przekroczyłem czterdziesty piąty równoleżnik – kurcze, to ja ewidentnie wracam już do domu! 😱
Po osiągnięciu pułapu 270 metrów nad poziomem morza jeden z drogowskazów pociesza mnie, że do Rijeki zostało już tylko 68 kilometrów. Jestem w wiosce Barban.
Tutaj zaczynam gwałtownie pikować w dół, wytracając z mozołem wypracowany pułap. Fajnie, pięć kilometrów w pięć minut, ale marna to pociecha – znów jestem na poziomie morza. To drugi co do wielkości „fiord” na Istrii, Raša. Sześć kolejnych kilometrów to podróż malowniczą równiną stanowiącą ujście rzeki Raša oraz jej dopływu, Krapan.
Stąd droga znów zaczyna wspinać się, tym razem do Labina, ale znacznie agresywniej: co kilometr zyskuję kolejne pięćdziesiąt metrów przewyższeń, ale też na spokojnie, bo co cień, to miejsce na odpoczynek.
Wreszcie jest i Labin. Tu zjeżdżam ze ścieżki i uciekam nieco w odwrotnym kierunku, do wsi Kapelica, w której znajduje się przytulny, czyściutki i z sercem zrobiony Kamp Romantik. Minęła siedemnasta. Rozbijam błyskawicznie namiot, a miejscowy basen rozwiązuje definitywnie niedogodności związane z upałem. Natomiast czystości ośrodka mogliby się tutaj uczyć nawet pedantyczni pod tym względem Austriacy. Wieczorem czeka mnie zasłużony odpoczynek na… hamaku!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz