Wieczorem poprzedniego dnia na Zelenej Lagunie poznałem bardzo miłą i uczynną rodzinę ze Świdnicy. Wstępnie, moje założenia były inne: zaczepienie się tutaj na kilka nocy i po prostu wypoczynek na słońcu. Skutecznie odstraszyła mnie jednak cena za dobę, a pomogło również to, że plaża daleka od ideału, a znajomi też zwijali się następnego dnia.
Pozbierałem się więc i ruszyłem dalej w poszukiwaniu lepszego miejsca. Stwierdziłem, że co jak co, ale nie dam się robić dłużej w trąbę pozawijaną szutrową EV-8. Dotarłem do pobliskiego Vrsaru, skąd przemęczyłem się jeszcze jakoś na szutrowych podjazdach wzdłuż Kanału Limskiego.
Tamtędy akurat warto jechać, bo po drodze odsłaniają się coraz lepsze widoki. Sam kanał to tak naprawdę zatoka albo zalew, często błędnie określany jako fiord. Nie jest nim, ponieważ powstał poprzez zalanie dawnej doliny rzecznej wskutek podniesienia poziomu morza.
Podjazd w górę kanału coraz gęstszym lasem niejednokrotnie wymusza pchanie Gertrudy, bo jest coraz stromiej i po prostu nie da się jechać. Kamienie dodatkowo utrudniają zadanie.
Oczywiście nadal wiedzie tędy niezawodna EV-8. Szuter kończy się w małym przysiółku Kloštar na poziomie 120, przed którym roztaczają się zacne widoki na kanał.
Tutaj wracam na asfalt i całe wydeptane z mozołem metry wzniosu wytracam z wiatrem we włosach na szerokim i ostrym zjeździe do doliny, w której kanał osiąga swój kres.
Nietrudno się domyślić, co będzie dalej: jeszcze gorszy podjazd, w tym miejscu już drogą publiczną, serpentynami przy wyprzedzających mnie co rusz ciężarówkach. Nic przyjemnego, ale co zrobić, w końcu tędy wiedzie EV-8. Po osiągnięciu pułapu 180 droga wypłaszcza się i prostuje, więc jest to pewien zysk, bo przy czterdziestostopniowym upale prędkość ma jednak znaczenie, bo daje przyjemnie chłodzącą bryzę.
Szlak EV-8 ucieka w prawo do Rovinja, by dalej tłuc się zakrętami i szutrem nad wybrzeżem. Tak jak wcześniej napisałem, mnie to już nie rajcuje. Wybieram kontynuację główną drogą, bo jazda wybrzeżem nie ma w tym momencie większego sensu. Chcę być o dobrej porze w Puli, dlatego jakoś przeżyję bez chwilowego widoku na morze. Po drodze zaliczam kolejne czterdzieści kilometrów i poza głośno pulsującym chrobotem świerszczy i żarem z nieba nie dzieje się kompletnie nic. Mam za to całkiem dobre tempo.
Na tyle dobre, że do Puli wpadam wczesnym popołudniem na zwiedzanie amfiteatru i to nawet z polskim lektorem. Zacny obiekt, zbudowany z białego wapienia w II wieku p.n.e. na planie elipsy o wymiarach 132 na 105 metrów, co czyni go szóstą co do wielkości tego typu budowlą na świecie. W Rzymie rządził wówczas cesarz Oktawian August.
Już w czasach antycznych był obiektem imponującym, zdolnym pomieścić aż 23 tysiące widzów. Wielokrotnie stanowił arenę walk gladiatorów, przedstawiano w nim również inscenizacje bitew morskich. Od średniowiecza zaczął się proces stopniowej grabieżczej rozbiórki jego murów, a pozyskany kamień służył jako budulec dla lokalnej ludności. Po raz ostatni posłużył jako źródło budulca w 1709 roku, kiedy to użyto go do budowy dzwonnicy przy katedrze w Puli.
A ja tymczasem kończę zwiedzanie i zmykam na kemping. I wiecie co mi się podoba w Chorwacji? To, że drzewa figowe są tutaj chwastem, nawet bardziej pospolitym, niż nasze topole. Figi rosną dosłownie wszędzie.
To drzewo na zdjęciu znalazłem wciśnięte między plażę a kamienny murek oddzielający ją od chodnika o drogi.
Po zwiedzeniu amfiteatru jadę do ośrodka wypoczynkowego Štoja z jego kempingiem Arena, położonym malowniczo na półwyspie w zachodniej części miasta. Wokół wiele plaż i publicznych miejsc, do których dociera komunikacja miejska.
Tu definitywnie odpoczywam. Jest się gdzie zaczepić, nawet jest sensowna cena, więc nadchodzący weekend będzie już teraz tylko mój! A dziś taki oto zachód słońca – zdjęcie bez wielkiego szukania, zrobione z mojego kempingu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz