07 sierpnia 2012

żubr w trawie puszczy

Zgodnie z prognozą, dzień rozpoczął się deszczem. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło: udało mi się przynajmniej porządnie odespać ponad 130 kilometrów z dnia poprzedniego. Tematem dnia była dziś Puszcza Białowieska.

Rozmawiałem wcześniej z kilkoma osobami znającymi te tereny, bo chciałem prosto z Kleszczeli, gdzie nocowałem, wjechać do puszczy i do Białowieży dotrzeć przez przysiółek Topiło. Problem stanowił odcinek z Topiła do Białowieży. Nikt z moich rozmówców nie umiał powiedzieć, czy ten fragment będzie przejezdny (piaski, bagna, brody). Stwierdziłem, że nie będę ryzykować i lepiej dojechać do Białowieży asfaltem przez Hajnówkę. Tak też zrobiłem. Wiatr tego dnia jechał razem ze mną, toteż zwłaszcza początkowe odcinki pokonałem w iście błyskawicznym tempie.
Nie powiem, osiemnaście kilometrów przez puszczę asfaltem początkowo może robi wrażenie, ale jednak się ciągnie. Po drodze zatrzymałem się, żeby zwiedzić rezerwat zagroda żubrów. Ciekawy, polecam. Oprócz żubrów można zobaczyć tutaj żubronie oraz innych przedstawicieli miejscowej fauny.
Po rezygnacji ze ścieżki leśnej prze Topiło czułem się trochę jak ci pseudoturyści, którzy gnają sto na godzinę do Białowieży, kupują dzieciom lody i wracają jako znawcy terenu ;) Dlatego pokusiłem się o coś więcej. Nie zjadłem loda, natomiast wdrapałem się (bez biletu, nieładnie!) na wieżę widokową muzeum. Chciałem też obejrzeć słynny porcelanowy ikonostas w cerkwi, ale niestety cerkiew zamknięta, a ja nie mogłem więcej czekać.
Opuszczając Białowieżę warto zajrzeć do Skansenu Architektury Drewnianej Ludności Ruskiej Podlasia, znajdującego się przy drodze do Pogorzelc.
Niesmak asfaltu na wjeździe do puszczy zrekompensował mi natomiast wyjazd z niej. Czternaście kolejnych kilometrów szutru z piaskiem, przy obciążeniu roweru takim jak moje, to nielada gimnastyka. Jechałem dosyć szybko. Tym szybciej, że droga wiodła przez tereny łowne żubrów ;)
Warto jeszcze wspomnieć o dodatkowej atrakcji, czyli wizycie nad jeziorem Siemianówka. Nie wiem czy jest drugie takie miejsce w Polsce, gdzie tory kolejowe jakby nigdy nic biegną sobie środkiem jeziora. Na pewno jest to jedyne takie miejsce w Polsce, w którym jest to szeroki tor, bo tuż za jeziorem linia kolejowa wpada w las i po kolejnym kilometrze jest już na Białorusi.
Osobliwość owszem ciekawa, acz okupiona stratami. W pewnym miejscu, zawracając na piasku, wywróciłem się i rozbiłem prawe lusterko. Pfff... kolejny koszt wyprawy.

2 komentarze:

  1. Widzę że zawitałeś na podlaskie tereny. Uważaj na komary, bo u nas są wielkie jak pięści :-).
    W celu sprostowania: w Siemianówce jest zalew nie jezioro. Jest to zbiornik retencyjny, który zbudowano kilkadziesiąt lat temu. Wydaje mi się że tory były wcześniej i biegły pomiędzy zalanymi obecnie wioskami. W trakcie budowy zalewu wybudowano most kolejowy, aby zwiększyć powierzchnię zbiornika i połączyć oba akweny.

    Pozdrawiam
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za wyjaśnienie. Przyznasz, że niezależnie od tego, co było pierwsze - woda czy tory, jest to urbanistyczna gratka warta obejrzenia, prawda?

    OdpowiedzUsuń