Kajakowanie miało się rozpocząć w czwartek. W kolejnym tygodniu kroiła się natomiast delegacja w Warszawie a potem Boże Ciało. Policzyłem szybko – w sumie siedem dni urlopu dawało okrągłe dwa tygodnie poza domem. A że ten rok należy u mnie do dosyć leniwych pod względem liczby przejechanych kilometrów, nie namyślając się długo, postanowiłem połączyć przyjemne z pożytecznym i pokonać pętelkę na dwóch kółkach.
Poniedziałek poświęciłem na przedzieranie się przez Śląsk i Zagłębie. Było pochmurno, ale sucho i niezbyt chłodno, więc warunki na rower baardzo ok. Pojechałem na Orzesze, Mikołów, stamtąd przez Podlesie i Murcki do mysłowickiej Wesołej, w której stoi najwyższy w Polsce maszt radiowo-telewizyjny (kto by pomyślał?) Potem, przejeżdżając pod trasą S-1 i nad autostradą A-4 (z widokiem na bramki w Brzęczkowicach) rzutem na taśmę łyknąłem Jaworzno. Dłużyła mi się trasa do Bukowna, wzdłuż torów, przez las (nie wiem gdzie przeczytałem, że to tylko trzy kilometry). Tutaj jednak dokuczliwy wcześniej ruch samochodowy osłabł, przez co jazda zrobiła się mniej stresująca, a bardziej relaksacyjna. Wyjechałem poza aglomerację i opłotkami Małopolski skierowałem się na Wolbrom. Miałem już lekko dosyć, po stu kilometrach w nogach i podjeździe ciągnącym się od Mysłowic. Ale co tam, w końcu to Jura! Wiadomo było, że płasko nie będzie. Poza tym, jeśli gdzieś jest pod górkę to potem musi być z górki. Kulminację osiągnąłem przed Żarnowcem, a potem do Sędziszowa już z górki.
Sędziszów chciałem zobaczyć od dawna. Niejednokrotnie, wypuszczając się w Kieleckie, mijałem to miasteczko bokiem, bo najprostsza droga do Kielc prowadzi przez pobliski Jędrzejów. Zgodnie z oczekiwaniami zastałem senne miasteczko, w którym o dwudziestej ludzie siedzą już przed telewizorem, a na ulicach asfalt zwinięty. Wcześniej, jeszcze przed wyjazdem, upatrzyłem sobie taki hotel Złota Róża. Nie wiem czy to jedyna spalania w Sędziszowie, ale przyjemna. Tanio, a przy tym przestronnie i czysto.
Szefowa przywitała mnie pytaniem, dokąd pielgrzymuję. Potem stwierdziła, że ma dziś jeszcze trzech innych pielgrzymów. Nie, to nie był dom zakonny. Po prostu hotel. Zamiast „dziękuję” mówiła „Bóg zapłać”, a na pożegnanie zapytała jeszcze, w jakiej jadę intencji. Ja na to, że na kajaki. Zmieszała się chyba, bo temat się urwał.
Jeśli komuś nie wadzą takie dodatki, to polecam. Mi to nie przeszkadzało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz