Niedziela rozpoczęła się naprawdę ładną pogodą. Tego dnia mieliśmy w planach dojazd rowerami wybrzeżem do Jałty i małe zwiedzanie. W drodze powrotnej czekał już na nas autokar, który odwiózł nas z powrotem do Małego Majaka.
Ktoś pomyśli: po co ten autokar, skoro do Jałty mieliśmy raptem czterdzieści kilometrów? Ano dlatego, że po pierwsze część grupy nie dałaby rady zrobić tej trasy w obie strony, po drugie zaś, przejazd nabrzeżem to prawdziwy logistyczny wyczyn.Jak już wspominałem kilka postów wcześniej, linia brzegowa nad samym morzem jest szczelnie rozparcelowana między ośrodki wczasowe. Oznacza to, że swobodny przejazd nad samym morzem jest najczęściej niemożliwy albo bardzo utrudniony. Jeśli chciałbyś przejechać np. z Ałuszty do Jałty, pozostaje ci najczęściej tylko oficjalna droga krajowa na poziomie ok. 400 m npm, dosyć mocno obciążona ruchem i nieciekawa również z uwagi odległości od brzegu morza.
Nasi organizatorzy stanęli tym razem na wysokości zadania i załatwili przejazdy dla całej grupy rowerzystów przez te pozamykane odcinki wybrzeża. Tutaj czapki z głów, bo znając oportunizm właścicieli poszczególnych ośrodków, nie było to na pewno zadanie łatwe. Najpierw przejazd dwa sanatoria: Ucios i Karasan, następnie objazd wioski Parenit aż do parku sanatoryjnego Krym, tym z wieżowcami.
Tutaj krótka przerwa na soczek, a następnie objazd góry Ajudah, po to, by po drugiej stronie trafić do słynnego obozu pionierskiego Artek.
Stamtąd lokalną drogą przez miasteczko Gurzuf – niestety – do głównej drogi, którą w kolumnie, powoli, przejechaliśmy aż do estakady w Masandrze, skąd lokalnymi drogami do Centrum Jałty, trochę spaceru po promenadzie w centrum kurortu i dalej w górę do pałacu Potockich w Liwadii.
Tutaj oczywiście dłuższy postój, podczas którego piękna przewodniczka oprowadziła nas po salonach pałacowych. Objaśniła, w którym miejscu podpisywano układ Jałtański i gdzie odbywały się rozmowy robocze porozumienia pokojowego. Oczywiście nie zabrakło możliwości zrobienia sobie zdjęcia z władcami tamtych czasów, którzy niezmiennie, jak siedzieli tam w 1945, tak siedzą nadal w tym samym miejscu ;)
Na zewnątrz dyżurny tatar krymski, z charakterystyczną zaczeską i bałałajką, czekał na datki, jak co dzień. Wytrwała to bestia – ten sam gość występuje od dziesiątek lat na wielu relacjach fotograficznych różnych osób z tego miejsca. Widać, natłok turystów mu służy…
Po zakończeniu zwiedzania ruszyliśmy w drogę powrotną do węzła drogowego w Masandrze, gdzie spakowaliśmy się do autokarów. To niestety ostatni dzień, w którym dane nam było zwiedzać Krym z siodełka rowerów…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz