Z Łeby wyruszyłem znów późno, bo dopiero o jedenastej. Tym razem jednak wiedziałem, że nie mam szczególnie napiętego planu dnia. Najtrudniejsze było już za mną, teraz to tylko kwestia ostatnich kilometrów na finiszu, całkiem ładnych widoków, a geograficznie – najdalej na północ wysuniętych przyczółków kraju. Wyprawa nieuchronnie zmierzała do końca, to było wyraźnie czuć. W powietrzu, nad moim rowerem unosił się jej dekadentyzm, niczym u Nietzschego… ;)
Jeśli chcemy zwiedzić najciekawszą bodaj latarnię na polskim wybrzeżu, czyli Stilo, to musimy w Sasinie zjechać po łuku z głównej drogi na ulicę Cisową. Bonus jest taki, że od tej pory mamy niezły asfalt w dół, więc można grzać ile się da. Błyskawicznie przez Choczewskie Cisy docieramy wówczas do Osetnika/Stilo – odludnej wioski położonej wśród lasów nad samym wybrzeżem. Tutaj, by zwiedzić latarnię, trzeba niestety zostawić rower pod czyjąś opieką albo przypiąć go solidnie do drewnianej żerdzi i przejść się pieszo na wzgórze. Będąc tu pierwszy raz grupą, jedna z osób została na dole, by pilnować sprzętu, a my weszliśmy na latarnię i nie powiem – byłem wtedy pod wrażeniem jej nowoczesności.
To, co zobaczyłem dalej, przypomniało mi obrazy sprzed kilku lat i utwierdziło w przekonaniu, że mimo braku asfaltów rowerowych w Pomorskim, takie szlaki mają swój urok i należą do najpiękniejszych nad polskim Bałtykiem. Od Osetnika wiedzie bowiem szeroki szutrowy dukt, oczywiście znakowany jako R-10 i R-13, wśród iglastych lasów, wydm, mchów i piasków. Praktycznie nietknięte przez człowieka tereny, smagane morskimi wiatrami i porośnięte wiekowymi mchami i porostami, zupełnie jak na szczycie Pilska, Babiej Góry czy nawet którejś z kulminacji Tatr Zachodnich, choć to prawie zero nad poziomem morza! Surowość srodowiska i gleby, wszechobecny piasek i wielokilometrowe przestrzenie to coś, co zostawia trwały ślad w pamięci. Tu jest po prostu cudownie! Od wsi do wsi jest tutaj po kilkanaście kilometrów, a plażowicze muszą korzystać z wypożyczalni rowerów, żeby w ogóle się tu dostać. Coś pięknego!
Tymczasem jadę dalej. Przede mną podobny odcinek z Białogóry do Dębek, równie dziki i równie urzekający, choć już nie aż tak, jak ten z Osetnika do Lubiatowa… Dalej, aby dojechać do Karwii, trzeba przejechać Karwieńskie Błota i Nadmorski Park Krajobrazowy. Nie jest źle, bo choć asfaltów tutaj nie ma, to jazda nie nastręcza jakichś szczególnych trudności. Dalej przez Karwię i Ostrowo, trafiam na zabójczy podjazd drogą wojewódzką do Jastrzębiej Góry. Żołądek się domaga, więc na szczycie górki zatrzymuję się na dłużej.
Na ruszt wrzucam kartofel tornado, który chodzi za mną od dłuższego czasu. Gadu gadu z kilkoma wczasowiczami i dalej w drogę. Jeszcze trochę do Roze(r)wia i licznik pokazuje, że osiągnałem właśnie kulminację dnia – prawie 120 metrów nad poziomem morza. O żesz, muszę kiedyś zobaczyć ten klif! Na granicy Chłapowa dostaję od natury bonus i śmigam w dół, ile łożyska poniosą. W Cetniewie a potem Władku jestem błyskawicznie. Znając te spady jak własną kieszeń, od razu wybieram kierunek południowy, ścieżkę rowerową do Swarzewa i dalej, Pucka.
* * * * *
Jedyną tego dnia trudność terenową stanowiło Obłuże (około 60m npm), na które trzeba było wspiąć się niemal od zera. Później zjazd do portu Gdynia
to już przyjemność o tyle, że z wrażenia minąłem niechcący wjazd na tzw. Estakadę Rowerową, którą wcześniej chciałem zaliczyć. Jeśli ktoś jedzie tamtędy po raz pierwszy, tak jak ja, to na skrzyżowaniu z Unruga trzeba się nieźle pilnować, bo łatwo przejechać ten wjazd. Estakada z resztą to nadal raczej gadżet, niż w pełni funkcjonalna droga taka jak np. w Kopenhadze. Za estakadą z ulicą Kotenerową nie ma już po niej śladu i wraca szara polska rzeczywistość, czyli smutna kostka wzdłuż Janka Wiśniewskiego. Ja miałem jeszcze sporo czasu, dlatego pilnowałem swojego bezpieczeństwa i nie wykonywałem żadnych nieprzewidywalnych manewrów.
Tam to ma głęboki sens, bo ruch jest naprawdę dokuczliwy. Dojechałem wreszcie do centrum i udałem się aleją JP II na Nabrzeże Południowe. Tam spokojna kawka, parę zdjęć i ostatecznie powrót na dworzec.
I co, na tym kończy się moja opowieść. Nie pierwsza i miejmy nadzieję, że nie ostatnia… A zatem, do zobaczenia znów na trasie!
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza