03 września 2013

nierowerowo

Kolejny dzień rozpoczął się mokro i lepko. Poranna mżawka przekreśliła nasze wcześniejsze plany zrobienia dłuższej trasy niż wczoraj. Dalecy byliśmy jednak od spędzenia dnia na bezproduktywnym kiblowaniu w hotelu. Dlatego tuż po kolejnym przemiłym śniadanku postanowiliśmy wybrać się z Piotrem pieszo na zwiedzanie jaskiń, do których Zbyszek i parę innych osób też wybierało się tego samego dnia. My postanowiliśmy, że wybierzemy się osobno we dwójkę, a najwyżej spotkamy się z grupą później, gdzieś po drodze. Plus był taki, że we dwóch jednak łatwiej o wspólne zdanie i decyzję, kiedy i dokąd idziemy. Tak też zrobiliśmy.

Krymowi zazdroszczę rewelacyjnie działającej i ekologicznej komunikacji publicznej. Słuchajcie, linia z Symferopola przez Ałusztę do Jałty jest najdłuższą linią trolejbusową na świecie! Mierzy aż 86 kilometrów i wiedzie przez przełęcz Angarską (750m npm). Elektryczne pojazdy nie pozostawiają za sobą chmury spalin, co ma niebagatelne znaczenie zwłaszcza tu, w górach, przy dużej liczbie przewyższeń.

Po dotarciu na przystanek nie trzeba było długo czekać. Wsiedliśmy do trolejbusa z napisem: Symferopol i po jakiejś pół godzinie już byliśmy na Angarskom Pierewale. Od razu zacząłem się rozglądać za jakimiś drogowskazami albo tabliczką z opisem szlaków do jaskiń. Nic. Po bezskutecznych poszukiwaniach postanowiłem zasięgnąć języka u miejscowych straganiarzy. „Eee, panie, za prędko wysiedliście! Trzeba było jechać dalej w kierunku Symferopola i tam potem będzie droga.” – A nie możemy sobie wejść pieszo? – spytałem. Wydawało mi się, że skoro Jaskinia Marmurowa jest w szczytowych partiach Czatyrdahu, to z przełęczy będzie nam prościej. „Możecie, ale to jest kilkanaście kilometrów.” – Ok, nie mam więcej pytań, aż tyle czasu nie mieliśmy. Po kwadransie jechał kolejny trolejbus, więc nie namyślając się długo, wsiedliśmy do niego i dawaj na dół. Tym razem zaraz na początku zagaiłem kierowcę, żeby dał znać, kiedy mamy wysiąść. Zapytał czy chcę do Marmurowej czy do Czerwonej, bo to różne przystanki. Do Marmurowej, podobno większa i ładniejsza. Czerwoną odwiedzimy, jeśli wystarczy czasu.

Wysiedliśmy na trzecim przystanku, już na dole. Pomyślałem, że skoro stąd jest bliżej, to ładujemy się pieszo. Nic podobnego! Stąd było równie daleko, z tym że tutaj miał być przystanek taxi. Miał, bo na pierwszy rzut oka oczywiście ani jednej taksówki. Przejechał tylko jakiś busik, który nie chciał nas zabrać, bo właśnie skończył trasę. Zapytałem kierowcę, gdzie są te taksówki - nu kak, wot, tam! - pokazał palcem na stare żyguli zaparkowane przy drodze. Żadnego napisu „taxi”, ot taki zwykły „cywilny” trup jakich tu wiele. Tyle że w środku kierowca, który siedział i czekał nie wiadomo na co. Podszedłem zatem do niego i zapytałem o transport. Oczywiście, nie ma problemu, wsiadajcie!

Po około pół godzinie byliśmy na miejscu, aczkolwiek trasa wcale nie należała do łatwych. Na piątym kilometrze droga zaczęła się ostrzej wznosić, skończył się asfalt i rozpoczął slalom między dziurami. Lekki teren, idealny dla aut z napędem na cztery, nasz kierowca pokonywał z ułańską fantazją pirata drogowego, zupełnie nie przejmując się tym, jak bardzo ta droga wpływała na stan jego leciwego bolidu. Trzęsło niemiłosiernie, zdawało się że żyguli rozleci się, zanim dojedziemy na górę. Na szczęście jakoś się udało. Wysiedliśmy, Wania obiecał, że możemy spokojnie iść zwiedzać, a on poczeka na nas i zwiezie z powrotem na dół. Nie było powodu by mu nie wierzyć, bo umówiliśmy się, że zapłacimy dopiero na końcu. Potem zauważyłem z resztą, że Ukraińcy często nie chcą zapłaty przed końcem wykonania usługi - wierzą po prostu, że to przynosi im pecha.

Po kupieniu biletów do jaskini musieliśmy trochę zaczekać na wstęp, dzięki czemu był czas na poznanie terenu. Okolice Czatyrdahu to rozległe bezwodne stepy na poziomie powyżej 1000 m npm o podłożu wapiennym. Padające deszcze szybko wsiąkają do podłoża i zasilają podziemne jeziora i rzeki. Dzięki takiej budowie geologicznej, nie brak tutaj pieczar i jaskiń, z których największa to właśnie Pieszcziera Mramornaja, czyli Jaskinia Marmurowa. I powiem wam, że jest naprawdę imponująca, a na pewno największa, jaką dotychczas widziałem. Sala Pierestrojki powstała w wyniku zawalenia się stropu, dlatego w niej nie znajdziemy form naciekowych, ale imponuje ona swoim ogromem: jej całkowita długość oscyluje w okolicach 1 kilometra! W pozostałych salach i korytarzach znajdziemy natomiast mnóstwo przepięknych nacieków, nie rzadko połączonych w stalagnaty, a także rzadko spotykane kryształowe kwiaty, "kwitnące" wprost na powierzchni skał i przybierające najróżniejsze kolory i kształty. Jeśli będziecie kiedyś w tych stronach, nie wolno wam odpuścić zwiedzenia tej jaskini. Dostępnych jest kilka wariantów cenowych zwiedzania, ale lepiej kupić sobie najdroższy bilet (90 UAH dorośli), bo tylko taki zapewnia wejście do dolnych komnat - zdecydowanie najpiękniejszej części obiektu.

Po wyjściu na światło dzienne nasz Waniuszka czekał grzecznie w samochodzie. Jeszcze szybciej niż przedtem zwiózł nas na dół w podskokach i slalomach (patrz filmik). Na dole zdecydowaliśmy, że jest na tyle późno, że jednak zrezygnujemy z odwiedzenia Jaskini Czerwonej. Jak się później okazało, to była dobra decyzja: pozostałe Ondraszki zwiedziły obydwa obiekty i według nich Czerwona, nie dość że daleko (w przeciwną stronę od głównej drogi) była tylko marną kopią Marmurowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz