Spakowałem namiot i rzeczy dosyć sprawnie. O wpół do dziesiątej byłem już w trasie. Jako że kemping znajdował się w południowej części Koszyc, jeszcze raz przejechałem przez śródmieście, robiąc sobie kilka pamiątkowych zdjęć, w tym jedno przy pomniku Juliusza Jakoby'ego – wybitnego słowackiego malarza modernisty, żyjącego i tworzącego w dwudziestym wieku w Koszycach właśnie.
Odcinek do Preszowa minął bez żadnych przygód. Pojechałem sobie boczną drogą 3390, która wiedzie doliną rzeki Hornad, przez Kostolany, by ostatecznie dostać się do krajowej 20-tki. Sobota oraz bliskość autostrady D-1 powodowała, że droga ta, mimo że krajowa, była ta naprawdę pusta. Gładki i zadbany asfalt oraz sprzyjający wiatr spowodowały, że do centrum Preszowa dotarłem przed czternastą. Tutaj przejazd przez centrum, krótkie zwiedzanie i przerwa na gałkę lodów.
Przeszów to mix kultur i przekonań. Konkatedra katolicka św. Mikołaja, pięć petrów od niej kościół i kuria ewangelicka, a nieco dalej prawosławny Sobór św. Aleksandra Newskiego. Przed katedrą pomnik żołnierzy Armii Czerwonej z sierpem i młotem i świeżymi (!!) kwiatami, a na tyłach pomnik papieża Polaka. Słowo daję, że nie nadążam…
Na centralnym placu wzdłuż ulicy Głównej, oprócz pomnika wyzwolicieli oraz popiersia Sissi, stoi też żelazny pomnik narowistego rumaka. Postawiłem obok niego mój rower – o proszę – już dwa rumaki!
Po krótkim odpoczynku pognałem dalej na północ, wzdłuż ulicy Sabinowskiej, doliną rzeki Torysa. Kilka kilometrów za Preszowem znajduje się miasteczko Wielki Szarysz, a w nim… mmm… browar Šariš 🍻. Nie wiem, dlaczego nie zrobiłem mu zdjęcia, kurcze… Nakręcony niezłymi wynikami na trasie pognałem dalej, przez Sabinov, Lipany i Lubotin do Starej Lubowni. Przepraszam z tego miejsca wszystkich wielbicieli poprawnego polskiego nazewnictwa słowackich i czeskich miejscowości. Wiem, po polsku mówi się po prostu: Lubowla (ale czemu?). Podobnie jak Nizke Tatry po polsku nazywa się Niżnymi, choć ani to po polsku (Niskie), ani po słowacku (Nizke). Ja jednak wolę nazwę Stara Lubownia i tej nazwy będę się trzymał.
Dojechałem przed wieczorem na miejsce. Mapa wskazywała co prawda kemping w okolicy zamku, ale szczerze mówiąc, nie miałem ochoty spać pod namiotem. Godzinę temu przeszła tędy wiosenna burza i wszystko wokół pływało. Mi na szczęście udało się ją ominąć, jednak myśl o rozstawianiu namiotu na mokrej trawie wyraźnie mnie zniechęcała. Znalazłem sobie niedrogi hotelik w strefie przemysłowej i zaszyłem się. Wyskoczyłem tylko do centrum na obiadokolację i dzień się skończył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz