30 kwietnia 2023

dookoła Wysokich Tatr

Drugi dzień rozpoczął się rześko, jak przystało na końcówkę kwietnia w Tatrach. Rano ledwie kilka stopni na plusie, nocą jeszcze lekki deszcz, więc suszenie namiotu i śniadanko na miejscu zajęło mi trochę czasu. Wyjazd o pustym żołądku nie miał kompletnie sensu. Wczoraj zdążyłem zrobić sobie zakupy na śniadanie a i kemping wyposażono w zgrabne wiaty z ławostołami. Suma summarum, zanim wyruszyłem, już po konsumpcji, zrobiła się prawie jedenasta.
Droga przez miasteczko początkowo biegła dalej śladem Wagu, ale już na czwartym kilometrze zaczęła się wznosić wśród łąk, zboczami Niskich Tatr. Wczorajszy szlak SWT urwał się wraz z końcem Liptowskiego Mikulasza, a ten dzisiejszy nosił krajowe oznaczenie 035 i nazwę Liptowska Cyklomagistrala. Gładka momentami jak stół i położona bardzo malowniczo, nie powiem. Popatrzcie tylko.
Jednak nie było moim celem trzymanie się go na sztywno, bo wyprowadziłby mnie daleko na południe, za daleko. Zamiast tego, w okolicach Ligoty Królewskiej (Kráľova Lehota) wyskoczyłem początkowo na samochodową drogę nr 72, a następnie 18-tkę, czyli „starą drogę” do Popradu. Z pierwszej wioski, Hybia (Hybe), wbił mi się chyba na zawsze w pamięć obrazek długiego prostego odcinka osiowo położonej drogi, z majestatycznie górującym Krywaniem na jej horyzoncie – najbardziej patriotyczną górą Słowacji. Widok Krywania jest słuchajcie tak piękny i charakterystyczny w tym miejscu, wręcz wydaje się czuwać nad tą wsią jak patron. Nie wiem, co miejscowe zwyczaje czy przekazy mówią na ten temat, ale zdziwiłbym się, gdyby nie mówiły nic. Jeśli macie jakieś informacje na ten temat, chętnie wzbogacę ten akapit, tylko dajcie mi znać.
Droga zarówno przez Hybie, jak i kolejną wioskę – Wychodną (Východná), cały czas się wznosi. Nie jest to może trudny podjazd, ale długi, przez co sprawia wrażenie mozolnego. W Wychodnej na wzgórzu znajdziecie amfiteatr, w którym od 1953 roku na przełomie czerwca i lipca organizowany jest Międzynarodowy Festiwal Folklorystyczny. Mapa mówi, że w tym miejscu jest również kemping. Ja nawet nosiłem się z zamiarem dotarcia wczoraj aż tutaj, ale zrezygnowałem i bardzo dobrze. Żadnego kempingu tam nie zauważyłem, przynajmniej o tej porze roku.
Ostatnia wieś w Liptowie to Ważec (Važec), z jej widowiskowym cmentarzem oraz, niezmiennie, Krywaniem w tle. Popatrzcie.
Za Ważcem droga pnie się dość stromo wśród pól, po czym osiąga kulminację na poziomie jakichś dziewięciuset metrów npm i tam też położona jest granica powiatu, województwa, a nawet krainy geograficznej. Krywań to narodowa góra Słowaków, więc lepszego miejsca na podział administracyjny i geograficzny nie można sobie wyobrazić. Tak też jest w istocie: od granicy z Polską, poprzez szczyt Krywania właśnie, nieprawdopodobnie meandrując, biegnie granica administracyjna i geograficzna. Na mojej trasie wypada dokładnie tutaj, w szczerym polu, gdzie wiatr hula jak oszalały. Z powiatu Liptowskiego wjeżdżam do Popradzkiego, z Kraju Żylińskiego – do Kraju Preszowskiego, a geograficznie, z Liptowa na Spisz. Jest to też granica wododziałów, bo nawet ogromny Wag się tu kończy, ustępując dorzeczu Popradu. Fajnie to widać na niektórych mapach. Odtąd rzeki płyną już nie na zachód, ale na wschód i zamiast stanowić zlewnię Morza Czarnego, uchodzą Popradem do Bałtyku.
A co to oznacza dla mnie? Ano to, że odtąd zaczyna się cudownie długi, bo aż czterdziestokilometrowy zjazd w dół, aż do Spiskiej Białej. Po drodze, za Łuczywną (Lučivná) mam prawdziwą przyjemność przemieszczać się fragmentem dedykowanej drogi rowerowej z idealnie gładką, asfaltową nawierzchnią i zachwycającymi widokami wokół. Niestety, nie jest to ślad SWT, a ta przyjemność ma mniej niż dwa kilometry…
Zatrzymuję się na krótki odpoczynek w Świcie (Svit). Droga rowerowa tutaj to znów dedyk asfaltowy wzdłuż rzeki, tak jak w Mikulaszu, ale już nie nad Wagiem, tylko nad Popradem. Widoki z tej drogi są naprawdę konkretne, zwłaszcza po stronie północnej, i choć czasem zabudowa miasta zasłania ośnieżone szczyty, to są miejsca takie jak to na postoju, w którym Tatry Wysokie tworzą nieoczywiste a zarazem niesamowite tło dla bloków na pierwszym planie.
Trasa rowerowa SWT na odcinku, którym się aktualnie poruszam, omija ścisłe centrum Popradu i trzyma się rzeki. Zupełnie mi to nie przeszkadza, bo będąc dopiero na pięćdziesiątym kilometrze, mam świadomość ubiegającego czasu i tego, że jeśli mam nocować u podnóża Pienin, trzeba jeszcze dziś pokonać w poprzek Magurę Spiską. Jest kwadrans po piętnastej, czasu mało, coraz mniej, a żołądek też zaczyna upominać się o swoje. Za Popradem zaczynam zmieniać kierunek jazdy ze wschodniego na północny i północno-wschodni, a wiatr tylko jakby na to czekał i teraz już nie pomaga, tylko utrudnia.
SWT na drodze do Kieżmarku meandruje niemiłosiernie i nadkłada sporo kilometrów, a to nie jest mi do niczego potrzebne, stąd też decyduję się trzymać głównej drogi i dotrzeć do niego asfaltem razem z samochodami. Nie jest to wariant jakoś szczególnie przyjemny, do na wylocie z Popradu to mocno obciążona dwupasmówka. Jest za to pewien plus: po drodze zjawia mi się restauracja Pod Złotymi Łukami, więc nie zastanawiając się długo, wciągam jakiegoś wrapa, byle tylko żołądek był pełny i przez to udaje mi się zaoszczędzić trochę cennego czasu. Niezmiennie po lewej cały czas towarzyszą mi ośnieżone szczyty, ale – jako że zdążyłem się już odwrócić na północ – tym razem to królowa wschodnich Tatr, Łomnica.
Przed Kieżmarkiem udaje mi się na powrót nawiązać kontakt z asfaltowym szlakiem rowerowym, ale ten momentami robi mnie nieźle w bambuko 😉
Kilka kilometrów za miastem czeka z kolei Spiska Biała. Pamiętacie? Stąd wyjeżdżałem kiedyś na pętlę po wschodniej Słowacji. Jeśli nie pamiętacie, warto poczytać tę opowieść na moim blogu.
Pierwotnie zaplanowana trasa prowadzi mnie śladem szlaku 014 za Spiską Białą, przez Słowacką Wieś i przełęcz Magurską, do Spiskiej Starej Wsi. Czasowo jest to o tyle trudne, że przełęcz znajduje się na niemal 1000 metrów npm. Dodatkowo, za tą ostatnią miejscowością ominę cenne dla mnie dziś kempingi w Czerwonym Klasztorze i Sromowcach Niżnych. Zatrzymuję się na chwilę, żeby sprawdzić mapę i to, czy na pewno nie można zoptymalizować tej trasy. No i okazuje się, że można! Muszę tylko pociągnąć nieco dalej na Starą Lubownię i skręcić do wsi o jakże wdzięcznej nazwie Toporec. Jest to droga również asfaltowa, równoległa do tej pierwotnie planowanej, a jej zaletą jest przełęcz położona niżej, bo na jakichś 800 metrach npm, a jeśli popatrzeć na przebieg obydwu tras, to chyba nawet odrobinę krótsza.
Na miejscu okazuje się, że podjazd nie jest wcale taki mozolny, jak wygląda na mapie. Po drodze mijam wiekową mydelnicę o jakby… ekologicznym napędzie 😉 bo stacza się w przeciwnym z wyłączonym silnikiem. Da się?
Kiedy docieram do kulminacyjnego punktu drogi, czyli Przełęczy Toporeckiej. Słońce chyli się ku zachodowi, minęła już dziewiętnasta. Wygrałem z czasem, bo do mety jeszcze kilkanaście kilometrów, ale za to jakich! Z poziomu 800 obniżam się na 430, łapiąc wiatr w moje krótkie włosy i momentami rozganiając sprzęt z tobołami aż do 66 km/h.
Jeszcze tylko Haligowce i już Czerwony Klasztor wita mnie panoramą Trzech Koron, górujących nad wsią. Dojeżdżam do kempingu nad Dunajcem, a tu niespodzianka: kemping pusty, sanitariaty nieczynne, ogólnie lipa! Jacyś Czesi kiblują tylko na dziko pod wiatą nieczynnej restauracji i to tyle. Myślę sobie: zobaczmy, jak będzie po polskiej stronie. W razie czego jest jeszcze drugi kemping dalej, po prawej za wsią, ale widząc zapał Słowaków do obozowania w majówkę, szczerze wątpię, żeby tamto miejsce różniło się od tego, co widzę tutaj.
Przejeżdżam pieszą kładkę na Dunajcu i co się okazuje? Polacy bawią się w najlepsze, na kempingu OSP Sromowce nie można narzekać na brak towarzystwa. Wskakuję tu bez namysłu na noc, znajdując dla siebie dogodne miejsce. Nocą, kiedy wracam z toalety, na namiocie jest już grubo osadzona rosa. Dotykam jej, a to… była rosa, a teraz jest skorupka lodu! Na szczęście przygotowałem się na taką ewentualność: grube skarpety, kilka warstw odzieży i kominiarka na głowę, a do tego naprawdę dobry śpiwór. Wstaję rano wyspany a przechodzący obok kamperowcy zagadują, czy przeżyłem i czy nie boli mnie gardło. Nie, nie boli, jest okej! Ktoś zmierzył temperaturę nocą, kiedy było najzimniej. Podobno -3℃, no nieźle! No to mam nowy rekord.


CDN…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz