Nazajutrz już przed dziewiątą byliśmy w trasie. Trochę wkręcili nas właściciele stancji, mówiąc, że rano do 850 musimy opuścić pokój. Cóż z tego, kiedy właścicielka przyszła już kwadrans po ósmej i dała dziesięć minut na wyjazd. Chcąc nie chcąc, musieliśmy prędko spakować się i ruszyć w drogę. Plus był taki, że przy dobrej pogodzie mieliśmy niezłą okazję, by nadrobić wczorajsze braki. A pogoda nam sprzyjała tego dnia.
Nie wjeżdżaliśmy do Bystrzycy, bo nie było nam po drodze. Przecięliśmy łąki i pola na Wilkanów i Domaszków, aby potem wjechać w Góry Bystrzyckie. Po drodze, na dziewiątej było widać Górę Igliczną, a na jej szczycie coś, co z daleka wyglądało trochę jak dwie ogromne spiczaste sosny. Później okazało się, że tylko jedna z tych sosen jest faktycznie sosną. Drugi kształt to kościół, którego wieża i obrys z daleka faktycznie również przypomina drzewo. Nie mam niestety zdjęcia – zmuszony jestem odesłać was do innych źródeł w internecie.Powróćmy jednak na trasę. Jak napisałem, uderzyliśmy w Góry Bystrzyckie, czyli tym razem zachodnią krawędź patelni zwanej Kotliną Kłodzką. Kolejny długi podjazd i niekończąca się wieś Różanka, a potem coraz bardziej stromy podjazd wzdłuż potoku o tej samej nazwie.Na bezimiennej przełęczy na poziomie 630 za plecami odsłonił nam się ładny widok na Masyw Śnieżnika, Stąd łatwy, ale niezbyt szybki zjazd w dół do doliny Orlicy. Nie było nam niestety dane nacieszyć się nim, przede wszystkim z powodu kiepskiej jakości asfaltu.Po dotarciu do Niemojowa okazało się, że to „pole biwakowe” to tak naprawdę kawałek łąki z metrową trawą i drewniana wiata. Pewnie dałoby się tam przekimać na dziko, ale problem z wodą i sanitariatami trzeba by jakoś rozwiązać. Ostatecznie wyszło, że ostatni nocleg to był bardzo dobry wybór.
Mając w pamięci, że w Czechach nadal obowiązują obostrzenia pandemiczne dla Ślązaków, z dziką satysfakcją obserwowałem patrol policyjny na granicy w Mostowicach, zatrzymujący każdy samochód wjeżdżający do Czech. My granicy nie zamierzaliśmy tutaj przekraczać.Potem, mijając po drodze zalew na Orlicy w Rudawie, udało mi się uchwycić sielski obrazek owiec nad wodą, nieczęsto spotykany widok w dzisiejszych czasach.
Tymczasem za Lasówką, już w Górach Orlickich, droga zaczęła się piąć w górę coraz konkretniej. Jak się miało potem okazać, miał to być najwyżej położony punkt naszej wyprawy – ośrodek narciarski Zieleniec z wysokością przekraczającą 950 m npm.Wcześniej niemałe zdziwienie – zarówno Jurka, jak i moje – wywołała tablica „Duszniki Zdrój” na wjeździe do Zieleńca. Co jak co, ale tego bym się nie spodziewał.
Za Zieleńcem droga zaczęła ostro pikować w dół i ani się obejrzeliśmy, kiedy już jechaliśmy krajową „ósemką” w kierunku Kudowy. Po drodze objawił się nam efektowny poniemiecki wiadukt w Lewinie Kłodzkim z początku XX wieku, oczywiście nadal czynny.Stąd do Kudowy już rzut beretem. Po drodze doszedłem do wniosku, że jeśli wybieramy czeski wariant noclegowy, to nie ma sensu pchać się przez Karłów i Tłumaczów do Teplic, tylko trzeba przekroczyć granicę pieszą w Czermnej i kierować się na Police nad Metují. Będzie krócej i ominiemy Szczeliniec. Tak też zrobiliśmy – pełny luz i znacznie mniej wymagająca trasa. Jedyne, co nie dawało mi spokoju, to ryzyko, że na campingu nas nie będą chcieli zameldować z powodu Corona. Miałem pewien plan: przed wyjazdem poprosiłem kolegę, aby zaopatrzył się w paszport, sam też go zabrałem. Obaj mamy stare dowody osobiste (z adresem zameldowania), natomiast w paszportach nie ma adresu. Ten mogliśmy wtedy podać deklaratywnie – jakikolwiek, nie ze Śląska.
Czas jednak pokazał, że Czesi po ogłoszeniu otwarcia granic dla Ślązaków od 1 lipca podeszli do problemu w sposób typowy, czyli olewając tę sztywną datę. Pani na kempingu w Teplicach wyglądała na wyraźnie zadowoloną, że „znów pojawili się turyści z Polski, bo od pół roku nikogo nie było”. Ale, po kolei, bo zanadto wybiegłem do przodu. Krótko po przekroczeniu granicy dotarliśmy do Hronova – pierwszego miasteczka po tamtej stronie. Obaj z Jurkiem mieliśmy wielką ochotę na smažaka z hranolkami, plus oczywiście tatarska omačka. Zjechaliśmy lekko z trasy do Staroczeskiej Hospůdki – lepszej decyzji nie można było podjąć: ser był wyśmienity!Po około pół godzinie, ruszyliśmy w stronę Teplic z pełnymi brzuchami.
Odcinek do Polic przebiega wzdłuż ruchliwej drogi regionalnej, ale większość można spokojnie jechać chodnikiem, który tu pełni również rolę ścieżki rowerowej. Nie jest źle. W Policach zjechaliśmy na boczną drogę, prowadzącą początkowo stromo pod górę. Na szczęście był to ostatni podjazd tego dnia. Dzięki temu mieliśmy też okazję przyjrzeć się prawdziwej czeskiej wsi, z dala od zgiełku, gdzie czas się prawie zatrzymał. Wreszcie dotarliśmy do Teplic. Pamiętałem to miasteczko z naszej weekendowej eskapady na skalne miasta z Mateuszem przed kilkoma latami. Problem w tym, że ta miejscowość dość słabo przypominała mi obrazy zapamiętane przed laty. Hm, żebym miał aż taką sklerozę? Pamiętam np. kemping na wzgórzu, bezpośrednio nad centrum miasta. A tu, tor kolejowy w miejscu, w którym spodziewałem się pola namiotowego. Dziwne…
Oczywiście nasz kemping był, tyle że w innym miejscu, niż się tego spodziewałem. No nic. Podjechaliśmy, pani wyliczyła nam cenę 145 Kč za osobę + namiot, a domek za 290 Kč za noc. Kurcze, kto by w tej sytuacji rozbijał namiot? Pogoda była niezła, ale cena zdecydowanie nie zachęcała do dodatkowej zabawy, dlatego długo się nie namyślając, wpakowaliśmy się do domku. I znów noc bez namiotu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz